Bom dia!
Wczoraj wróciłam z Figueiras (koło Leirii), gdzie spędzałam Wielkanoc z Anią i jej portugalską rodziną. Tradycyjne Święta Wielkanocne opierają się tutaj praktycznie tylko na jedzeniu. Nie ma tak, jak u nas, śniadania świątecznego. Za to jest obiad, a potem kolacja. Oba posiłki olbrzymie.
Obiad wielkanocny:
na wejście przystawki: sery, presunto, orzechy, oliwki, słodycze, winko
następnie: krewetki, oliwki, winko i grzanki z pastą z owoców morza (przepuszna)
właściwy obiad (chociaż już się jest najedzonym): jagnięcina z puree, sałatki, surówki
obowiązkowo potem: sałatka owocowa melon, truskawki i takie tam)
następnie przejście do drugiego stołu: kawa, ciasta, słodycze
Masakra dla żołądka.
Muszę zaznaczyć, że oni nie jedzą tutaj jak my jajek gotowanych. Nie ma zwyczaju malować jajek, ani wydmuszek. Tak bez jaj.
Za to czekoladowe jajeczka muszą być. Różne, przeróżne: w czekoladzie białej, czarnej, lukrowane na fioletowo, z posypką z cukru pudru lub cynamonu. Z orzechem w środku :-)
Ciast tutejszych też nie jadam, tak jak w Polsce. Jedynie pudding spróbowałam, ale nie wchodził mi. Jest też coś w rodzaju ciasta drożdżowego, ale mi nie smakuje to jak drożdżowe. Do ciast zawsze byłam sceptyczna.
Co poza tym?
Jak się mieszka ze zwierzętami, to nie ma, że są Święta. Zwierzątka muszą jeść. Ania co chwilę chodziła, a to żeby kury nakarmić, a to żeby ptakom, rybkom, żółwiowi, psu lub kotu dać jeść.
Aha, tutaj nie ma Lanego Poniedziałku. Tak w ogóle to jest pogański zwyczaj ;-)
W ogóle to zaczęła się pora deszczowa. Jest zimno i mokro. Atlantyckie deszcze dają w kość.
W załączeniu Rita, najmłodsza w rodzinie (jakieś 4,5 tygodnia ma):
Córeczka (1 plan) z mamusią (2 plan).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz