Dowiedzialam sie, ze Leiria byla kiedys miastem portowym, lecz morze sie cofnelo i jest pare kilometrow do niej. Tak wiec pojechalismy w piatke (ja+Anna+Lucek i parka jego znajomych) na plaze S. Pedro, po drodze mijajac miejscowosc Marinha Grande, ktora slynie z fabryki krysztalu. Lucek opowiadal, ze byl to oczywiscie najlepszy krysztal w Europie, ale jak on opowiada, to wszystko jest najlepsze i najwspanialsze, a zwlaszcza on :-) Tak wiec obecnie w Marinha Grande nie produkuje sie krysztalu, tylko rozne szklane cuda, ktore mozna kupic w co drugim sklepie. Miejscowosc ta polozona jest w 700-letnim lesie sosnowym zajmujacym obszar ponad 100 km2, ktory zostal zasadzony na plazy przez ichniejszego wladce Dom Alfonso w XIII wieku aby ochronic przed piaskiem wdzierajacym sie do glebi kraju.
Gdy tak stalismy nad brzegiem oceanu Adriano (kolega Lucka) tlumaczyl mi, ze jak tak bede plynac prost, skrece za Azorami i potem dalej prosto, to juz Ameryka jest ;-) A Azory to takie wyspy, ze jak samolot przylatuje, to wiekszosc miejscowych podwija nogawki i wskakuje do morza, zeby wyladowac i dopiero jak samolot wystartuje, to moga wrocic na wyspe, bo tak mala jest. Lacznie z jego lamanym angielskim i zywa gestykulacja wygladalo to komicznie :-)
Z Ania zeszlismy na plaze, ale portugalczycy zostali na deptaku, bo oni nie lubia piasku. W ogole to boja sie wody i maja awersje do morza. Lucek opowiadal, ze kazdy portugalczyk rodzi sie marynarzem, a jak skonczy 5 lat to konczy kapania sie w wannie i zmienia na prysznic...
Zawitalismy do malego baru nad plaza, wypilismy po miejscowym piwie zagryzajac zoladkami, bo oni tutaj ciagle jedza tak zwane przekaski do wszystkiego. Nie ma tak, ze siedzisz sobie i sie tylko piwa napijesz. Poza tym jak ida na piwo, to tylko jedno, jak wino to tez tylko jedna szklanka. Po zachodzie slonca wrocilismy do domu Ani i Lucka robiac zakupy w Inter Marche.
Dzis juz jestem po obiedzie, bo tu obiad sie je o 13. Sniadan nie jedza wcale lub niewiekie przekaski. KAnapek sie nie je, chlepa sie nie kroi, tylko odrywa kawalek i zagryza. Obiad byl u babci Lucka, ktora mieszka pietro nizej. Poznalam babcie, dziadka, mame i siostre Lucka, ktorzy mnie bardzo milo przywitali. Po obiedzie jestem lekko ociezala, bo skladal sie z przystawek (sery, oliwki i wedzone miesko cienko pokrojone), glownego dania (frytki, mieso, salatki) i salatki owocowej zalanej winem, a na koniec obowiazkowo kawa. Ja kawy nie pijam, co tutaj jest uznawane za jakis wybryk natury. Wszyscy pija wszedzie kawe. Mala filizaneczka mocnej kawy jest obowiazkowa po kazdym posilku. Stwierdzili, ze mnie naucza, ale na razie sie nie daje :-)
Dzis wracamy do Porto, jutro od rana czeka mnie wreszcie wizyta na uczelni i poznanie mojego nowego promotora.
Pozdrawiam wszystkich, ktorzy juz choc troche sie za mna stesknili :-)
Zdjecia wrzuce, jak wroce do Porto, bo tu nie mam kabla do aparatu.
Zapraszam do komentowania :-)
Z Anią na tle plaży.
Beach.
Korzystanie portugalczykow z plazy ogranicza sie do spacerow po deptaku (na 1 planie: Adriano (mutant wsrod miejscowych ze swoja dziewczyna).
Ja na plazy (trochę wiało).
Adriano z dziewczyną.
Ania z męzem Luckiem.
Zachód słońca nad Atlantykiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz